Piątek. Zapowiadał się jako ostatni dzień w pracy w tym roku. Pora go zamknąć. Musi przyjść nowe i inne. Przyzwyczaję się do tego, jak do nowych szkieł w nowych oprawkach. Stopniowo.

Wszystko podobne – a jednak odmienne. Gusta. Kolory. Kształty. I powroty do siebie sprzed lat. Do tekstów odległych, lektur odłożonych na później, pisania rozpoczętego, nauki śpiewu drugim głosem. Do trudnej sztuki oddychania przeponą. Do dna. Adwent. Pora rorat.
Pora ciastek przez maszynkę, lepienia uszek, pieczenia mięs, kręcenia maku. Pora łańcuchów na szydełku i stroików. Pora kalendarzy i dobierania książek do ich czytelników. Wypisywania dedykacji. Cieszenia się z rozmów, śpiewania, bliskości. Nawet tej oddzielonej ekranem i powietrzem w wypełnionym głosem Bliskich wnętrzu samochodu.
Pora spacerów z widokiem na własny oddech. Pora kominka. Zadawania pytań, słuchania, cichej prawdy.
Czekam