Dowiedziałam się od nowej higienistki, że zgrzytam zębami w nocy i kruszę je sobie. Śmiałyśmy się wszystkie w gabinecie, jak powiedziałam, że gdzieś muszę zgrzytać. Noc jest najlepszym czasem. Nikt tego nie słyszy, nawet ja. Jedynie krzywa zębowa wykazuje. Zrobiły mi dziewczyny zdjęcia komputerowe zgryzu i zobaczyłam przyszłość – ustne otwieranie internetu. Język jako myszka. Jagoda wyrównała mi uśmiech. Bardzo miło mnie przyjęły. Chodzę do dentysty jak w odwiedziny do znajomych serdecznych. W przyszły wtorek będzie inaczej. Muszę usunąć odrobinę mądrości. W postaci zęba. Będzie mi łatwiej żyć. Ponieważ zabrałam się za siebie całościowo – byłam także po sąsiedzku u dr Hidalgo. Powiedziała, że czuje się pół Polką – i powinnyśmy ją właściwie nazywać Renatą Hidalgowską. Nie omieszkałam tego uczynić. Lubię jej podejście, delikatność, miłą buzię, orzechowe oczy, chęć śmiechu. Znamy się tyle lat. Wrota do ich półprywatności otworzył mi Józef i chwała Mu za to. Stąd się bierze moje, tak odmienne od zwykłego, nastawienie do lekarzy. Oby zawsze tak było. Zrobiłam badania krwi, pobierała ją najsprawniejsza pielęgniarka, która zawsze wynajduje bez komentarzy moje pochowane żyły. A jeszcze przed tym lekarskim skomasowaniem, po drodze, byłam u profesora – zawiozłam mu nareszcie czek zwrócony przez Wrocław. Świetnie wygląda. Włosy mu odrastają bielutkim meszkiem upodabniając Go do wnusia – Olusia. Posiedzieliśmy przy wybornej herbacie podanej w tych zachwycających filiżankach. Opowiadał o swoim raku z finezją genialnego tłumacza. I o tej nowej terapii nuklearnej. A dzisiaj czytałam opowiadanie o czerpaniu energii z komórek rakowych. Jest w profesorze Franku coś Papieskiego. Wieczorem byli u nas z kolejną zapoznawczą wizytą Państwo Cz. Chłopcy się przyglądali, trochę zaczepiali. Tunio pośrednio po raz pierwszy usłyszał o wyjeździe Dziadziów. Zmęczenie zrobiło swoje i obydwaj, każdy w swoim czasie dali popis. W nocy Tomik kilkukrotnie mnie gryzł – skołowany i cierpiący. Teraz zęby idą czwórką. Nic dodać.
W sobotę odbyłam z klasami Ali dwie lekcje biblioteczne. Lubię takich młodych. Mieli tyle lat, ile pracuję w bibliotece. Niektórzy żywo zainteresowani. Niektórzy obojętni. Miny pt. „Whatever” zawsze odpychają. A dać tego po sobie nie można poznać. Po lekcjach szybki finisz spraw bibliotecznych. Przykra rozmowa telefoniczna z żoną szefa, oburzoną, że śmiem dzwonić do niego na komórkę, podczas gdy jest w domu. Rozumowanie jak sprzed 10. lat. Po karencji czasowej zostanie z tego anegdota.
Po przyjeździe do domu – dwugodzinna zabawa z chłopakami i szykowanie się na wypad. A za oknem nici z wiosny. Ziąb i zapowiadany śnieg z deszczem. Dziewczyny podjechały punktualnie. Wśród śmiechów pojechałyśmy pod teatr. Prowadziła Aga. W samochodzie były jeszcze: Hala i Gonia, Ala i Ania. Na miejscu czekała Monia. Kupiła bilety, Viola i Kasia dojechały. Kobiety, matki, wyrwały się dzięki mnie z domów od dzieci, aby… oglądać inne dzieci. Gdyż występ okazał się spektaklem szkoły tańca, w którym brali udział tancerze w wieku od lat 4. do 80. Wyniknęła zabawna sytuacja. Kolejny przyczynek anegdotyczny. Komentarze w stylu – Gośka, ja cię zabiję, albo, Dziewczyny, bądźmy dzielne. Całość przedstawienia prowadziła Mother Goose. Mam więc nowy przydomek. Mama Goosia. Mnie niektóre rzeczy podobały się nawet: m.in.: taniec starszego pana z młodą dziewczyną, taniec Shreka do piosenki „The way I am” i połączenie wszystkiego w całość, i nagłośnienie, i panie różnych kształtów na scenie, i ta barokowa z wielką gracją i lekkością, pięknym ruchem dłoni. Na przerwie, po decyzji większości, zdjęciach z piersiówkami, udałyśmy się do Harmony Grill dwa bloki dalej. Parami. Parasolki wyginał nam wiatr. Zacinało obiecanym śniegiem. Restauracja o temacie kubańskim, położona przy klubie muzycznym. Blaty obite miedzianą blachą. Żyrandole z pstrokatych muszli. Jedzenie smaczne. Rozmowy rozbiły się na podgrupy. Zrezygnowałyśmy z Hancocka spowitego chmurami i pojechałyśmy do klubu Excalibur. Prowadziłam wesoły autobus. Znalazłyśmy parking, poszalałyśmy wśród dorosłych. Dane nam było zobaczyć świat samotnych i nie tylko. Obejrzałam wiele teledysków, przyjrzałam się ludziom. Wplotę to doświadczenie w książkę. Do domu wróciłam po 3. Od śmiechu bolały mnie szczęki. Rano na koncie czekały świetne zdjęcia Moni, dziewczyny dosyłają kolejne. Warto było.
W niedzielę spokojnie przebyliśmy dzień, Mariusz był w radiu, pojechaliśmy do kościoła na 25. Tomik przez cały dzień nie odchodził ode mnie na krok. Wczoraj przyjechała do nas Ela z 1030. Zrobiła ze mną wywiad z okazji Dnia Bibliotekarza. Dzisiaj już emitowała część w Popołudniówce, jutro ma być całość w Porannym. Ciekawe zadawała pytania i opowiadała o sobie. Jej wizyta zdopingowała mnie i nareszcie powbijałam wszystkie potrzebne gwoździe. Na ścianach ład. Cieszy mnie ten stan. Nawet nasza chaotyczna kolekcja obrazków i zdjęć w piwniczce nabrała kształtu. Odzywa się Buffalo. Robię, ile mogę. Mam jeszcze korektę. Trafiła się kolejna propozycja zajęcia. Muszę zrobić jak najwięcej przed 24. kwietnia. Może jutro jakoś rozgryzę Orchard Lake? Dzwonię w tej sprawie do Polski. Według kalendarza ogrodnika przez następne 3 dni jest zakaz robót ziemnych. Nawet to mi na rękę. Każdego dnia cieszą nas nowe listki. Tomik zrywa mi kwiatki i ucieka, łobuz. Wśród filmów, jakie sobie powoli wybieram dotarłam do Brokeback Mountain, wczoraj oglądałam znów Constant Gardener. Moje opóźnione odkrycia.
Wczoraj udało mi się jeszcze jedno. Hala
na zeszłe urodziny (czerwcowe) ofiarowała mi masaż. Mój pierwszy w życiu. Ozdobny ceftyfikat odstał swoje na półce. Wczoraj po raz pierwszy w moim życiu ktoś zupełnie mi obcy ciągnął mnie za duże palce u nóg. Pomyślałam sobie, gdy poznałam masażystę, że się go wstydzę, że za chwilę oceni moją słabą kondycję, wyczuje wszelki stres. Jak dla mnie to był wielki przeskok – obcość, a później taka pozorna zażyłość. Ale gdy już leżałam na łóżku do masażu, oprócz tego, że czułam skrępowanie wrażeniem oddzielności moich kończyn, przestało mi zależeć na tym, co on myśli. Obgadaliśmy nasze dzieci, rodziny, nawyki. Pomyślałam sobie, że masaże powinno przepisywać się osobom samotnym i smutnym. Choć służbowo, ale ktoś pogłaszcze. I to tak, jak najbliżsi nawet nie mają cierpliwości. Skóra to przyjmie. Ciało odczuje ulgę. Polecam. Dziękuję mojej Kolumbinie.
Dzisiaj z piaskiem pod powiekami, mięśniami z wiedzą jadę do pracy, a po drodze jeszcze 3 stopnie. Cieszę się, że się nareszcie zebrałam. Wiało tu posuchą – a u mnie aż pulsowało.