Bardzo wiele wydarzeń. Powoli i z kaszlem wyszliśmy z chorób. Oby ten stan się utrzymał. Byłam w pracy w sobotę, udzieliłam lekcji bibliotecznej dla raczej mniej niż bardziej zainteresowanej młodzieży z klasy 7. Byli ospali. A że poprzedniego dnia fragmentarycznie oglądałam Szkołę życia, czyli The School of Life – o charyzmatycznym nauczycielu i pomyślałam, że też tak bym mogła i chciała – było mi w dwójnasób miałko. Wszyscy nienauczyciele nie mają pojęcia o tym, co to znaczy skłaniać 30 osób do aktywności umysłowej, wykrzesania choćby błysku w oku, cienia zainteresowania tematem, o którym mówimy. Ma to miłe i niemiłe strony. Ta klasa nie należała do najsympatyczniejszych. Pewnie zaczęlibyśmy przełamywać lody po pierwszym miesiącu. Nie było wesołków i kawalarzy z którymi najłatwiej złapać kontakt. Po słabo przespanej nocy ta lekcja była dla mnie jak poranna mocna kawa. A później już tylko mili czytelnicy. Namilszymi były odwiedziny naszego dobrodzieja, dra Michała z Mamą i Żoną – moją byłą lekarką. Przyjechali aż z Milwaukee, wstąpili po lektury, bardzo się Nimi ucieszyłam. Do domu dojechałam bardzo senna, nakarmiłam Tomika i położyłam się w pokoju Tunia, okręciłam się w jego kołdrę z misiem Puchatkiem. Obudziła mnie kocia muzyka na keybordzie, przed 19. Na wieczór zaproszeni byliśmy do Ani i Mariusza. Boleśnie wychodziłam ze snu, przebrałam się, przygotowałam torbę Tunia, uśpiłam Tomika i udaliśmy się w drogę. Na miejcu zastaliśmy już prawie wszystkich, serdeczne grono, w przeważającej wieczorowej czerni, za stołem. Agusia powitała mnie gratulacjami: okazało się, że moje zdjęcie choinkowe – zamieszczone obok – jednak wzięło udział w konkursie i wygrało nagrodę. Bardzo się ucieszyłam. http://polskieradio.com/news_det.aspx?id=40195&kat=48 Ania podała smaczną kolorową pastę z domowym sosem w ogromnych ilościach, były ciasta i przystawki. Śmialiśmy się do rozpuku omawiając wspólne i osobne chwile. Był czas na komentarze dotyczące Sylwestra w Teatrze Chopina (obejmujące: zaciekawienie nowymi osobami, ciekawy program magika, taniec brzucha dziewczyny o anielskiej twarzy i plecach w tatuażach, raczej słabą muzykę taneczną i naszą determinację w chęci zabawy; posiady w dolnej sali, brak występu utalentowanych aktorów z Teatru Brama i pieśniarki, przebrania właścicieli – peruki Leili i czerwonego szlafroka Zygmunta; zawiedzenie w temacie zakąsek, podróż nowym krążownikiem Koników z komputerem, wyświetlaczem, GPS-em i ocieplaczem, naszą radość ze wspólnego wypadu). Ale byliśmy razem, odświętnie ubrani, zdecydowani w ostatniej chwili. Pozytyw. Nasza radość u Misterków trwała prawie do 2. w nocy. Dzieci przeszły siebie, bawiły się i odpoczywały. Zapytałam wszystkich o pozwolenie zamieszczenia części ich życia w powieści. Ciekawe to będzie doświadczenie. Miło jest u Misterków. Dziękujemy za zaproszenie.
W niedzielę z okazji finału WOŚP nie było babskiej audycji, rozmawiałam z Rodzicami. Po mszy o 16. odbyło się kolędowanie z Lajkonikiem. Było ciepło i rodzinnie, Ewula przyprowadziła Bramiarzy, Magdę i Piotra. Dzieci z Lajkonika śpiewały tak, że zapierało dech. Wzruszyłam się. Było kilka nowych kolęd. Kolędnicy też byli świetni. Nie przeszkadzało mi nawet, że widzieliśmy głównie plecy artystów – pośpiewałam sobie z nimi. Tomik zjadł zupę z termosu zapatrzony w tańczące dzieci. (Oby nie pomyślał sobie, że tak już będzie zawsze). Ten dzień był dniem kwestarzy – gdyż WOŚP, odezwa Brata Błażeja i Lajkonik. Spotkałam kilkoro znajomych: Ewę, zawsze mi życzliwą koleżankę ze szkoły, Anię i pana Leszka, panią Helenkę oraz znajomych rodziców. Występ panów z Teatru Brama dotąd wibruje mi w uszach, szczególnie pieśń ukraińska. Podziwiałam ich sposób śpiewania i uzupełniania się, podobał mi się nawet ruch rąk podczas śpiewu. A zadziwienie dzieci zgrupowanych w pozach nieomal teatralnych było odczuwalne, ich wzrastający podziw dla dwóch śpiewających panów także. Tunio siedział zasłuchany i przytulony do Kasi jak zaklęty, klaskał. Zdjęcie tego nie oddaje. Hala przeżywała, miała za sobą armię pomocników. Ładnie zaśpiewały z Mirką i Małgosią pastorałkę z repertuaru Ireny Santor. Marta i Piotr profesjonalnie akompaniowali, chór śpiewał potężnie. Ewula rozbawiła Tomika i siedział w żłóbku, bawił się sianem. Miły wieczór. W domu późny obiad, układanie wybitych z rytmu chłopców do snu.
Dzisiaj rozdzwoniłam się. Planujemy wernisaż, koncert, warsztaty. Tunio był w przedszkolu. Rozmawiałam także z Terenią (przepraszam za tak długie milczenie), Violą i Magdą. Pozdrawiam Was Dziewczyny, mam nadzieję, że spotkamy się wkrótce. Dzwoniłam do Profesora. Ma się lepiej, zmienia terapię, czeka na delegację z Wrocławia. Czyli wszystko układa się. Normalnieję.