Tatul dojechał szczęśliwie. Odnalazł dom, który oswaja po długiej nieobecności. My odwiedzamy Świerkowo, Wierzbowo i Leszczynowo, rozmawiamy z Nim przez telefon, ustalamy kolejne sprawy związane z wyjazdem i ślubem. Ja stawiam czoła, z moimi Dziewczynami z pracy, jubileuszowi Muzeum. Właśnie oddałam zrąb programu do oceny. Ale po kolei.
W zeszłą środę – posiedzieliśmy na lotnisku we troje i porozmawialiśmy od serca. Te rozmowy przed wylotem mają swoją własną wartość, zapadają w serca. Do domu wróciłyśmy we dwie, upłakane. Wiadomość o szczęśliwym dolocie uspokoiła mnie i wyruszyłam do pracy, a Mamunia miała przed sobą dzień próby. Z dwoma towarzyszami. Egzamin zdała śpiewająco. Czwartek był przedostatnim dniem pierwszej pary naszych ekspertek muzycznych z BN. Jola i Mariola pożegnały się przejęte niezmierzonym zasobem naszych piwnic i schowków, pokazały swoją pracę. Nasz pożegnalny pizzowy posiłek minął radośnie. We czwartek była u mnie Krystynka, zobaczyła z bliska nasz kociołek. W piątek, za zgodą Mamy wybraliśmy się na wernisaż do Kenara. Mieliśmy ochotę zabrać ze sobą Renię i Tomasza, niestety zrezygnowali zmęczeni całodziennym zwiedzaniem. W galerii spotkaliśmy wszystkie cztery Panie z BN, oraz panią Krysię. Było kilku znajomych, rozmawialiśmy z Bodziem i Ewą. Wyobrażeniowa spódnica powiewała, muzyka brzmiała. Wrażenia niezapomniane. I reakcje uczestników także. Pożegnałam jeszcze raz miłe dziewczyny. Zapamiętam przede wszystkim rozmowy przyjazne i opowieść Ewy o pudełeczku. Oraz jej próby pomocy. Dziękuję Ewula. W sobotę pojechaliśmy z Agą i dziewczynkami do Muzeum Kolejnictwa. Przejechaliśmy się pociągiem i trolejbusem, zwiedziliśmy hale z wagonami, wycieczka nam bardzo poprawiła humory, wprawiła w nastrój długiego weekendu. Wieczorem mieliśmy gości. Nareszcie odwiedzili nas nasi florydczycy. Piękni wszyscy czworo. Ubrani bardzo starannie i niecodziennie. Przez wieczór obejrzeliśmy 18 dysków ze zdjęciami i obejrzeliśmy ich spojrzenie na Kambodżę, Wietnam i Nepal. Pamiętam zdjęcia z lokalnymi ludźmi, klimaty drzewne i Muzeum Zbrodni Amerykańskich w Wietnamie. Jedno ze zdjęć prześladuje mnie od tylu dni. W niedzielę wybraliśmy się pożaglować z Konikami. Mamunia okazała się wilczycą jeziorną, Tunio zawarł z nią pakt o oddaniu i wasalstwie – wtulony był weń przez cały czas. Piękna pogoda, kołysanie. Mariusz i Tomik czekali w porcie, podmieniliśmy się – razem z chłopakami i Babcią zrobiliśmy sobie piknik na brzegu obserwując jak odpływają. Upajaliśmy się widokami, aż przegoniły nas osy. Dotarliśmy do domu w sam raz, aby zrobić zakupy, pójść do kościoła i pojechać do Goni i Andrzeja po odbiór umęczonego żeglarza. Zjedliśmy pyszną kolację u gospodarzy. Poniedziałek przyniósł nam wyprawę na południe do Wasylków po śliwki, które kupili nam w sobotę, przyjęli nas jak zwykle ciepło. Każdy z chłopaków miał swoją nianię, Tomik – Karolkę, a Tunio – Wikulę. Wokół ogród: pszczoły, motyle, ważki, karasie, kolibry, oczko szemrzące, kapusta pływająca, koguty kuchenne, ale przede wszystkim kochana Bożenka. Do wypełnienia weekendu pozostało nam leniwe popołudnie. Mamunia ropoczęła smażenie śliwek, które trwa do dzisiaj, odwiedziła nas Pani Alutka, pośmialiśmy się trochę. Program obchodów tworzyłam do prawie 3. w nocy. Wstałam padnięta, Mama jeszcze dała mi godzinę. Przyjechała Ala z przesyłką jubileuszową. I praca, a tam prawdziwe zakręcenie i bieganie za szefem. Aż do bólu głowy. Dzisiaj cały dzień tworzenia. Jutro praca przy składaniu, a tu jeszcze wiele telefonów, emalii, ponagleń, ustaleń i… wyjeżdżają kolejne dwie panie. Młynek. Za tydzień jubileusz. Czy dopniemy?