Na piątek szef zlecił mi podjęcie delegacji w muzeum. Panów reporterów z Wprost i Przekroju przyprowadził do biblioteki pewien tłumacz. Spotkanie z garniturowcami przywiodło na myśl relacje konsularno-szczeblowe, poczułam się jak w Polsce. Przyjęłyśmy ich w duecie z Monią. Hala z Krysią nas wspierały. Rozpoczęła się pogoń słowno-myślowa, skojarzenia goniły skojarzenia. Zadawali pytania, ale wydawało mi się, że chcieli słuchać już tylko wcześniej zaplanowanych odpowiedzi, chcieli naszego podążania w kontekście. Tak było na początku. Po chwili rozmowy i zwiedzania, po naszym ochłonięciu – nadszedł czas, aby opowiadać o pozytywach i sytuacji, i placówki. Wstydziłam się – kurzu na półkach, ohydnych stołów i bałaganu na Głównej Sali – jej rozgardiaszu przed kolejnym spotkaniem. Pobyt na klatkach schodowych, które u nas służą za galerie obrazów dał mi odrobinę odetchnąć, tam jest wszystko tak, jak powinno być. A oni chodzili, obserwowali, wyciągali wnioski, zwiedzili Salę Paderewskiego, zrobiłyśmy im kilka pamiątkowych zdjęć. Obejrzeli przelotem także pomieszczenia Zjednoczenia. Do tego, aby wyciągnęli właściwe wnioski potrzebna by im była gruntowna lektura przewodnika, a tak, tylko z tego godzinnego kontaktu, obawiam się, częściowo wiem, że nie będą mieli najlepszego zdania. Podczas wizyty stała się rzecz zadziwiająca – starając się zainteresować ich muzeum – oglądałam je jakby ich oczyma. I tylko kilka rzeczy mi się podobało. Cała wizyta pozwoliła mi zobaczyć pewne paradoksy, niedociągnięcia, bezpańskość niektórych miejsc ze zdwojoną mocą. Dojrzałam, aby dojrzeć. Nie radzimy sobie. Brakuje nam wszystkiego. Czy osiągnęłam stadium roztworu nasączonego? Po zwiedzaniu nastąpiła dyskusja w bibliotece, wartka bardzo, każdy pytał, każdy odpowiadał, jednocześnie prowadzone były 3 rozmowy. Wpadł do nas dyrektor – uczestniczył w innym zebraniu. Jego koszula w odniesieniu do stroju panów była jak symboliczne porównanie, co najmniej zadziwiła. Jednak podczas dyskusji udowodnił parę swoich racji, zabrał gości na lunch do jakiejś meksykańskiej restauracyjki. Później zabrałam ich, aby podwieźć do Dziennika, okazało się, że nikt na nich nie czeka, więc wylądowaliśmy w Marshalls. Kupiłam sobie sukienkę na przyjęcie komunijne, panowie jakieś drobiazgi. Zapamiętam ich – czekających we trzech, w tych garniturach i pełnym, polskim, dyplomatycznym rynsztunku na fotelikach obok kasy – abym zapłaciła za moje zakupy. Męska niecierpliwość potrojona. Taki uśmiech na Dzień Matki. Po drodze przekomarzaliśmy się, żartowaliśmy, zadawali wiele pytań. Odpowiadał na nie ich przewodnik – Mikołaj, ja dopowiadałam. Po pobycie w sklepie, gdy odwoziłam ich pod jego dom – zaprosił nas do siebie na herbatę. Wstąpiłam tylko, aby poznać jego żonę – bibliotekoznawczynię, która bywała w bibliotece. W pięknym, kolorystycznie przyjaznym mi mieszkaniu odnalazłam znaną mi czytelniczkę, piękną kobietę. Pasują do siebie. Dobrani, jak w pismach. Taka modelowa para, mam nadzieję szczęśliwa. Mikołaj ma piękny gabinet, w którym tłumaczy, z ciekawymi półkami, które stworzyli wspólnie z Ewą. Posiadają piękne mieszkanie z charakterem, pełne jakiejś lekkości, grafiki na ścianach fenomenalne. Szybko pożegnałam wszystkich. Czy coś wyniknie z tej znajomości? Czy książki z półek w redakcji Przekroju przywędrują do nas? Czy i jak nas opiszą?
Dojechałam do domu na czas. Tomik czekał, Tunio wybiegł mi na spotkanie i wróciłam do normalnego życia. Babcia pochwaliła moje zakupy w obstawie. W sobotę szykowałam się na Komunię syna chrzestnego Mariusza – Błażejka. Na Mszę pojechał sam Mariusz. W drodze na miejsce przyjęcia byliśmy świadkami kłębiastego czarnego dymu na horyzoncie i Idalkowej audycji na żywo z reakcjami ludzi. Jak opowiadanie science-fiction. Na miejscu znajomi, odrobinę okrojeni, radość spotkania po latach, obiad, atrakcje dla dzieci. Błażejek bardzo wydoroślał. Spodobał mi się. Około północy pozostał z nas jeden stolik na ogromnej sali. Dotkliwie zabrakło nam stałej paczki – śpiewów, zwykłych tematów. Cóż robić?
Dzisiaj natomiast kupiliśmy z Babcią i Tuniem nowe kolory do ogródka – fiolety, żółcie i złamane pomarańczem róże. W hołdzie Babci. Odwiedziły nas Agunia i dziewczynki. Posiedzieliśmy rodzinnie.
Wszystkiego dobrego drogie Mamy, niech to rozpięcie pomiędzy amerykańskim a polskim świętem będzie nam łaskawe!